Stąd też uznanie, z jakim jego muzyka spotykała się w Niemczech
W Polsce natomiast patrzono na te sprawy trochę szowinistycznie, wszak wzory, którym Karłowicz hołdował, wywodziły się z kręgu kultury zaborców. Zresztą, zagraniczne nowinki w ogóle przyjmowano wówczas z rezerwą. Toteż gdy Karłowicz przedstawił swoje utwory na estradzie Filharmonii Warszawskiej, spotkał się z brakiem zrozumienia, a nawet z drwiną. Musiało to wywołać w nim poczucie niezasłużonej krzywdy, gorycz z faktu, że nie został przez swoich ziomków należycie doceniony. Pogłębiło to w nim wrodzoną skłonność do pesymizmu, sprawiło, że coraz bardziej zamykał się w sobie i kontaktów zewnętrznych, jak mógł, unikał. Jednocześnie drugi okres pobytu Karłowicza w Warszawie, lata 1901—1906, to okres żywej działalności społecznej. Poczucie odpowiedzialności wobec niedostatków życia muzycznego stolicy, konieczność przeciwdziałania niezdrowym stosunkom w założonej niedawno Filharmonii Warszawskiej skłoniły, a raczej zmusiły Karłowicza do wyjścia z kręgu samotności. Rozwinął ożywioną działalność jako jeden z kierowników Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego, a także jako dyrygent działającej przy WTM orkiestry smyczkowej. Stowarzyszeniu temu zapisze też w testamencie cały swój pokaźny majątek osobisty. Kiedy tylko nadarzała się okazja, kompozytor chronił się w zacisze Tatr. Tutaj strząsał z siebie popiół przyziemnych trosk. Tu, uzbrojony w kamerę fotograficzną i sprzęt do wysokogórskiej wspinaczki, coraz śmielej, coraz wyżej wdzierał się w groźną krainę górskich szczytów. Wreszcie przeniósł się wraz z matką na stałe do Zakopanego.