Pamiętam, ciche, jasne, złote dni

Miłośnik tatrzańskiej włóczęgi, gdy kręte ścieżki zawiodą go na stromy stok opodal turni Małego Kościelca, ujrzy poniżej, w dolinie, zwierciadło Czarnego Stawu, zamyślone i ciche, jakby zagubione wśród majestatycznego ogromu Tatr. Może się też zdarzyć, że sycąc oczy tym groźnym i pięknym widokiem, wędrowiec ów spocznie obok kamienia, na którym widnieje napis: „Mieczysław Karłowicz tu zginął porwany lawiną dnia 8 lutego 1919 roku”. A poniżej jeszcze trzy słowa łacińskie: „Non omnis moriar”. Kim był ów samotny taternik, którego tu właśnie dosięgła niegdyś śnieżna śmierć? Przyszedł na świat grudnia 1876 roku w Wiszniewie na Litwie, w starej szlacheckiej rodzinie, od pokoleń tam osiadłej. Ojciec Jan, sam bardzo zamożny, a po małżeństwie z Ireną Sulistrowską, z matki Radziwiłłówny, wręcz bogaty, nie trawił jednak życia w-salonach. Był wybitnym uczonym, językoznawcą, autorem cennych dzieł naukowych. Człowiek ogromnie muzykalny, uczył się u Moniuszki, grał na wiolonczeli, komponował, a nawet przez krótki czas wykładał w Konserwatorium Warszawskim. Uzdolniona muzycznie była także pani Irena, która biegle grała na fortepianie i którą ogólnie podziwiano za piękny, altowy głos. Nic też dziwnego, że już w wieku pięciu lat mały Mieczyś, czwarte z kolei dziecko Karłowiczów, otrzymał w podarunku skrzypce.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *