Przemówienie kompozytora
Tymi słowy Zdenko Tamśsi, węgierski kompozytor i muzykolog, rozpoczął swoje przemówienie na pamiętnej konferencji dyrektorów socjalistycznych agencji artystycznych (Budapeszt, 1972). Nikt wtedy nie przewidywał, że wszelkie opory, kręcenie głowami i dyskusje nad „być albo nie być” węgierskiego rocka są już właściwie bezcelowe i zbędne. Swoim przemówieniem (jego fragmenty będę, dla ilustracji dość specyficznej sytuacji i historii węgierskiej muzyki rozrywkowej, cytować parokrotnie) Tamśsi najzwyczajniej nobilitował muzykę rockową, słusznie wywodząc, że i ona może być (i jest) ambitna, wartościowa, na wysokim poziomie. Muzyka ta, jak zresztą niemal wszędzie na świecie, wywodzi się z angielskiej pop musie. W latach 1958—59, gdy na całym świecie wszechwładnie panował rock and roli, w Budapeszcie powstało kilka klubów młodzieżowych, w których młodzi ludzie, głównie studenci, zakładali zespoły grywające w sobotnie i niedzielne wieczory przed raczej niewielką liczebnie publicznością. Właściwie jedynym dokumentem tych czasów (chodzi, oczywiście, o muzykę rozrywkową) jest książka Cmentarz starego żelastwa (Rozsda- temetó, 1962) Endre Fejesa: muzycy występujący w tej powieści to osoby z krwi i kości, ich wzorce osobowe żyją na Węgrzech do dziś i należą już do średniej generacji artystów. W klubach, w których wtedy występowali, granie rock and rolla, tej „chorej i zwariowanej muzyki”, było zabronione; gdy tylko w klubie pojawiała się któraś z ważnych person — rytm muzyki stawał się wolniejszy, rock ustępował tangu, tańczące pary „d< stojniały”, poważniały.